elavion |
|
|
|
Dołączył: 26 Lut 2009 |
Posty: 26 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
|
|
|
postanowiłem napisać książkę. Ten temat to takie pytanie:
Co robię źle bo coś na pewno.
Kwaati asapiro (prolog)
Pośród gór i drzew, w listowiu zielonym
kryją się istoty o umyśle niezmierzonym.
Wzgórza dookoła miasta dawały pewną przewagę atakującym- laserczarem nie można dobrze wycelować, nie widząc wroga, a precyzja dział orbitalnych była taka, że szanse na trafienie w miasto były większe, niż na trafienie wroga. Z tego powodu stolica kontynentu, Kwaati asapiro, była blisko upadku. Jedyną przewagę dawały im biostrzały, których automatyczne gniazda-miotacze dziesiątkowały szturmujące oddziały wroga. Ale tego dnia, zagłada była nieunikniona. Na miasto ruszyły tyrakhany, dwudziestometrowej długości wynalazki biotechnologii, chronione naturalnym polem telekinetycznym, zmieniającym trajektorię pocisku przed trafieniem w cel. z kolei naturalny lustrzany pancerz chronił je przed laserami. Choć nieporadne w mieście, niezastąpione w szturmie, bo łatwo niszczyły fortyfikacje. Na grzbiecie pierwszego z nich stał książę Vahhi, dowódca oblężenia. Jego biopanceż był szkaradny, wymazany krwią, która została po ostatnim posiłku zbroi. Z kolei na murach stanęła Zotsja, władczyni kontynentu. Jej telekinetyczna klinga znajdowała się dwadzieścia metrów od rękojeści, lecz wykonywała wszystkie ruchy zgodnie z rozkazem dłoni trzymającej rączkę broni. Owa zaś dłoń, wziąwszy potężny zamach, opuściła głownię na Vahhiego. Lecz jego biopanceż przetrzymał cios, po czym zregenerował się, gdy ostrze się cofnęło. Sam z kolei książę rzucił w jej stronę potężną klątwę, przed którą ledwo się uchyliła. No, ale zanim wyprostuje się, by zadać kolejny cios, należą się czytelnikowi wyjaśnienia do paru rzeczy. Jak zauważył mój ojciec, biotechnologia; w owym czasie, każda dziedzina nauki znajdowała się na ogromnym poziomie rozwoju; zaś biotechnologia stała się nauką pierwszą w hierarchii ważności, co widać w opowiadaniu; lecz chyba rozpisałem się za bardzo, starczy dodać jeszcze, że sekrety owej wymienionej broni wychodzą na jaw wzdłuż biegu opowiadania. No, ale czas wrócić do bitwy.
Zotsja wyprostowała się, po czym rzuciła do ucieczki; sekundę po tym, jak zeszła na dół, wielki kawał muru został wyrwany; reszta muru nie zapadła się wyłącznie dzięki segmentalnej budowie.
Pierwszym, który przekroczył wyrwę, był oczywiście Vahhi. Dosłownie z marszu rzucił w nią włócznią. Lecz biozbroja Zotsii również nie spała; z pancerza wysunęła się macka i dosłownie bez odrzutu przyjęła na siebie potężny cios, po czym natychmiast odpadła, nie dopuszczając do niej potężnego ładunku elektryczno- magiczego.
Władczyni natychmiast przypuściła kontratak, wydając telepatyczny rozkaz pobliskiemu pnączu. Natychmiast rzuciło się ono do szyi księcia-zdrajcy, lecz ten zignorował je, zostawiając ten problem pancerzowi. Sam dobył klingi, co uczyniła i władczyni, lecz równocześnie wysłała telepatyczną komendę w stronę hangaru kosmicznego.
-zawsze walczyłaś lepiej na dystans niż w zwarciu- powiedział ohydnym tonem Vahhi- w przeciwieństwie do mnie. -Świadoma tego Zotsii wycofała się roztropnie między fabrykę a ratusz. Niestety, nie wiedziała o nowej technologii, która stała się jej zgubą. Nim zdążyła mrugnąć, z biozbroi Vahhiego wystrzeliła macka, zakończona kostnym ostrzem. Jej zbroja nie mogła jej ochronić, nie znając zagrożenia; kość przebiła jej pancerz i przebiła serce.
Zotsii zmarła w mgnieniu oka. Lecz nim Vahhi zdążył dotrzeć do ratusza, niemal dwie sekundy drogi dalej, nad hangarem otwarły się wrota hiperprzestrzeni i cała ludność planety w mgnieniu oka opuściła ten straszny, skażony wojną świat, krążący dookoła gwiazdy miliardy lat świetlnych od martwej Ziemi.
-spalić to miasto- syknął Vahhi do świeżo przybyłych żołnierzy.-tak zginie cywilizacja na tym kolejnym, bezwartościowym świecie.-na horyzoncie można było ujrzeć jego nadlatujący okręt międzygwiezdny.
Rozdział 1
Polowanie
Vacca siedział na wzgórzu i patrzył w gwiazdy. Lecz ziemia wyglądała równie pięknie, co niebo. Ów pagórek otoczony był drzewami oraz pięknymi lustrokrzewami, z których owoców można było wycisnąć sok zwany lśnipłynem. Był on zarówno smaczny, jak i pożywny, a ponadto po zaschnięciu dawał doskonałe lustro.
Vacca poruszył się i delikatnie wysunął łuk z torby. Położył go na trawie, po czym wyjął strzałę, również z torby. Była wykonana z mocnego, ciężkiego plastiku, a jej grot zakryty był grubym, gumowym pokrowcem. Chłopak odłożył strzałę i wyjął z kieszeni kawałek mięsa, lecz nie po to, by go zjeść. Podniósł łuk i delikatnie ścisnął jego jaśniejszy koniec. Z cichym mlaśnięciem w łuku otworzyła się mała dziurka. Vacca wcisnął w nią mięso i ponownie ścisnął go w tym samym miejscu, by otwór się zamknął. Parę sekund później z drugiego końca wysunął się długi sznur. Wprawnymi rękami Vacca zawiązał drugi koniec tuż nad pyskiem żywej broni. Chwilę potem sznur zaczął wracać do drzewca, lecz gdy się naprężył, przestał.
Zza pobliskiego wzgórza rozległ się krótki pisk. Vacci, który tylko na to czekał, podniósł strzałę i zdjął gumową osłonkę. Grot strzały naładowany był prądem elektrycznym, nie było jednak ryzyka, bo był chroniony dwoma zaklęciami. Pierwsze nie pozwalało, by energia poraziła kogoś przypadkiem, lecz traciło moc, gdy strzała dotknęła łuku. Drugie uniemożliwiało zniszczenie grotu przez elektryczność, i działało tak długo, aż grot został zniszczony w inny sposób. Vacca założył strzałę na cięciwę i już po sekundzie zza wzgórza wystrzelił duży ptak. Wprawnym ruchem chłopiec naciągnął łuk i zabił ptaka jednym strzałem. Ofiara zginęła w wyładowaniu elektrycznym i spadła na ziemię, lecz myśliwy się nie śpieszył. Zdjął cięciwę, która całkowicie zwinęła się teraz w drzewce, wyciągnął puszkę z przygotowaną wcześniej mieszaniną przypraw, i ruszył po ptaka.
Truchło owego zwierza było imponująco duże. Rozpiętość skrzydeł sięgała trzech metrów, a jego dziób wypełniony był szpilkami do przebijania owoców lustrokrzewu, lustroców. Mięso było upieczone, co było niewątpliwą zaletą używania elektryczności do polowań. Vacca odciął skrzydło żywym nożem. To urządzenie pożywiało się resztkami po cięciu, dlatego służyło wyłącznie do cięcia żywności. Następnie Vacca odciął mięso ze skrzydła od kości. Potem Vacca wyjął miskę (tak, zwykłą, drewnianą miskę), nasypał do niej przyprawy, włożył mięso, i zaczął jeść.
Gdy skończył, wyjął z torby jajo. Było ono wielkości kurzego, lecz raczej okrągłe. Vacca położył je na martwym, pozbawionym skrzydła ptaku, po czym odszedł, by nazbierać lustroców. Gdy wrócił, z ptaka pozostała tylko organiczna część szkieletu. Zamiast tego, obok siedziała sporej wielkości jaszczurka. Chłopak rzucił jej zebrane owoce, po czym usiadł obok i zaczął jeść jedyny, którego nie oddał jaszczurce. A skoro o niej mowa, pochłaniała teraz ów płód pięknego krzewu. Gdy skończyła, rzuciła się na pobliskie drzewo i pożarła je w całości, czemu przyglądał się znudzony Vacca. Zanim zdążyła zjeść jeszcze więcej, Vacca gwizdnął na nią. Stwór był teraz wielkości konia, nie tak wysoki, za to szerszy. Usłyszawszy gwizd łowcy, znieruchomiał. Vacca założył torbę na ramię, po czym dosiadł wielkiego gada. Popędził go, pukając go w głowę. Jaszczur ruszył, a Vacca zaczął oglądać w świetle dwóch księżyców dziób, oderwany tuż po odcięciu skrzydła. Rozbłysły nitki platyny, od czego światłodziób wziął swą nazwę. Vacca wracał do domu po polowaniu na złoto.
***
O świcie, gdy znalazł się na ziemi swego ojca, Vacca przyjrzał się krajobrazowi. Na polach rosły łodygi noży oraz pasły się samice szybkorostów, na jednym z których jechał myśliwy. Ale coś tu się nie zgadzało. Parę sekund później chłopiec zauważył, że w ogrodzie nikogo nie ma, a jako że było jeszcze dość ciemno, w domu paliło się światło. Zanim ruszył w stronę domu, łowca zaprowadził wierzchowca do zagrody samic, które natychmiast rozerwały samca na sztuki. Nawiasem mówiąc, i tak umarłby ze starości za kilka godzin. Następnie, do niedawna jeździec ruszył w stronę domu.
Już na progu zauważył, że coś jest nie tak. W domu, oprócz ojca i dwóch sióstr, znajdował się również burmistrz pobliskiego miasta, zwanego Clax. Brak matki go nie dziwił, akurat była u ciotki w odwiedzinach.
-czy wiesz, co tu robię? - zapytał burmistrz.
-nie mam pojęcia- odparł chłopak- ale to pewnie coś ważnego.
-a i owszem- zabrzmiała odpowiedź.-dziś kończysz czternaście lat. Wiesz co to znaczy?
-to dzisiaj?-zapytał oszołomiony Vacca.-oczywiście, wiem co to znaczy.
-to dobrze, więc widzimy się za dwie godziny na placu w Clax.-to powiedziawszy, burmistrz znikł.
-no tak, holoprojekcja. Że też się nie domyśliłem... będzie mama?
-oczywiście, kretynie. Tego by przecież nie przegapiła!-odparła Sui, jego młodsza siostra.
-Biozbroja czeka u ciebie. Musi się dopasować, jako jej poprzedni nosiciel,chyba trochę jął rozciągnąłem...no, leć się przebrać. Jak polowanie?-spytał jego ojciec.
-Masz- odparł Vacca, po czym wyciągnął trofeum z kieszeni.
-nie, zatrzymaj. Spieniężysz w mieście, a pieniądze są ci teraz potrzebne.-chłopak wzruszył ramionami, po czym ruszył do pokoju przywdziać nowe odzienie.
I jak?-zapytał ojciec, gdy Vacca wrócił do salonu.
-wygodne, już się dopasowała- odparł chłopiec
-rytuał już za godzinę, ruszajcie się!- zawołała Sui, po czy wybiegła z domu. Zaraz za nią poszła reszta domowników.
***
Na placu miejskim było tylko kilka osób, wszyscy szykowali ceremonię. Sam plac zalany był zaschniętym sokiem lustroców, więc w południe zawsze stanowił istną fontannę światła. Teraz Vacca mógł wreszcie zobaczyć, jak wygląda. Jego zbroja stanowiła istny gąszcz,na plecach znajdowały się dwa kostne ostrza, spuszczone teraz wzdłuż jego tułowia. W razie konieczności, właściciel zbroi mógł odłamać je i walczyć nimi. Z kolei jego kostki zakończone były teraz krótkimi, ostrymi szponami. Jego prawa ręka, gdyż był leworęczny, pokryta była malutkimi kosteczkami, które w każdej chwili mogły złączyć się w małą tarczę.
Rozejrzawszy się, Vacca postanowił sprzedać trofeum. Kwadrans później targował się o cenę z topnikiem, człowiekiem zajmującym się wytapianiem cennych metali ze zwierząt.
Kolejny kwadrans później, chłopiec wyszedł ze sklepu, ze świeżo powstałą w biopancerzu sakwą wypełnioną monetami. Pierwszą z nich wydał na zuerę, owoc pewnego tropikalnego drzewa. Pochłonął je w połowie, po czym wsunął resztę do znajdującego się na jego klatce piersiowej pyska zbroi, otwartego teraz łakomie. Zrobiwszy to, ruszył w stronę placu. Do ceremonii został ledwie moment.
Rozdział 2
Rytuał
Plac rytualny był piękny. Stojący na jego środku ołtarz zastawiony był różnymi przedmiotami i relikwiami, dookoła niego stała jego rodzina i ważne osobistości miasta, w tym kapłan, mający odprawić rytuał. Ulice dochodzące do placu otoczone były polami siłowymi, zwanymi „weneckimi” ze względu na swe właściwości. Te na przykład, dopuszczały światło i dźwięk do ulic, lecz nie do placu- dzięki temu lud mógł widzieć i słyszeć, nie przeszkadzając w rytuale.
Sama ceremonia miała trwać godzinę- zakończyć miał ją wybuch światła w południe.
Pierwszy Vaccę dostrzegł ojciec- podszedł do niego i rzekł:
-wszyscy już są, z wyjątkiem twojej matki. Ma przynieść świeżo zerwaną rękojeść twojej przyszłej klingi. Zjesz?- zapytał go ojciec, wyjmując z kieszeni zuerę.
-już jedną zjadłem, nie zamierzam jeść nic przed rytualnym obiadem.-uśmiechnął się, po =';
-Letii, prosiłem!-krzyknął, po czym dodał, nieco już spokojniej:-wiesz, że nie mam zaufania do tych biotłumików skokowych.
-nie miałam wyboru- odparła jego żona.- wiesz, że te pola nie przepuszczają materii w tą stronę.
-dobrze, już dobrze! Połóż tę broń na ołtarzu i zaczynajmy!
***
Vacca stanął naprzeciw kapłana, trzymającego rytualny sztylet. Był on- jak można się domyślać- żywy. Pochwyciwszy rękę młodzieńca, szaman przebił sztyletem zarówno biozbroję, jak i skórę łowcy. Gdy wyciągnął ową relikwię z jego ręki, biopancerz natychmiast zamknął utworzoną ranę, lecz nie to było najważniejsze. Bowiem gdy macka organizmu, leczącego siebie, wniknęła w jego nadgarstek, w umyśle chłopaka coś strzeliło. Było to świeżo powstałe telepatyczne połączenie ze zbroją. Dla strażnika było to niezwykle ważne, gdyż pancerz stanowił telepatyczną „antenę” pozwalającą na telekinezę z czymkolwiek. Jednak to miało dopiero nastąpić. Teraz były inne ważne rzeczy.
Tymczasem kapłan zdążył odłożyć ostrze i unieść w górę przezroczysty klejnot. Rozpoczął również intonację pieśni, jednak języka nie dało się zrozumieć. Uniósł on ów klejnot do czoła młodzieńca. Gdy zetknął się on z jego Skurą, momentalnie przybrał czarny kolor. Z kolei w umyśle młodzieńca odblokowała się kolejna zapadka, pozwalająca mu używać magii. Fakt, iż klejnot przybrał kolor czarny, oznaczał talent do nekromancji- było to nieczęsto spotykane, zwykle pojawiał się kolor jasnoczerwony- jak w wypadku jego ojca- oznaczający talent do czarów ognia. Jednak dotykający Vaccy kamień odmienił się, przybrał kolor niebieski- oznaczało to również drugi talent, tym razem do magii wody. Gdy kamień nie odmienił się więcej, kapłan odłożył go na ołtarz, gdzie przybrał pierwotną barwę. Czarodziej, kontynuując rytuał, wziął trzy koliste urządzenia, oparte na technologii mechanicznej. Gdy zbliżył pierwsze z nich- zwykły zegarek wskazówkowy- do ręki chłopaka, biozbroja wytworzyła miejsce, w którym kapłan umieścił urządzenie. To samo spotkało kolejno kompas i miernik promieniowania, wyposażone we wskazówki pokazujące stężenie promieni alfa, beta, gamma oraz magii.
Wreszcie szaman wziął tacę z rękojeścią- Vacca powoli uniósł ją, po czym wysłał mentalną komendę dopasowania się do jego dłoni. Broń natychmiast to uczyniła, po czym- na kolejny rozkaz- wytworzyła idealnie wyważoną, cienką diamentową klingę.
To była właśnie ta chwila. Cały plac rozświetliło złote światło, , odbite od posadzki. Kilka sekund później plac został osłonięty kopułą. Jakimś cudem, ołtarz był teraz zastawiony potrawami, a wokół niego stały krzesła. Rodzina Vaccy- z nim na czele- zasiadła do stołu. Kapłana nie było, co zresztą nie było dziwne- taki zwyczaj.
Podczas uczty Vacca dowiedział się, co teraz ma zrobić:
-musisz udać się do wieży gwardii świata w Clax. Tam dostaniesz zadanie do wykonania. I, synu... uważaj na siebie.- po otrzymaniu tej informacji, zapewnieniu ojca o swojej ostrożności, i dokończeniu obiadu Vacca wstał, podziękował rodzinie za otrzymane wychowanie, i ruszył do wieży. Bł to najwyższy budynek w mieście, więc nie miał problemu z szukaniem drogi. Po kwadransie stanął przed drzwiami, odetchnął głęboko i ruszył do środka. |
|